Amerykańską motoryzację zawsze traktowałem jako swoisty przerost formy nad treścią i nigdy tego nie kryłem. Nie rozumiałem bowiem idei poruszania się po zatłoczonych polskich miastach wielkimi krążownikami, które spalają hektolitry paliwa i są zwyczajnie niepraktyczne w naszych warunkach drogowych. Gdy dodamy do tego fakt, że w Polsce przez blisko pół roku pada deszcz, a czasem i śnieg to jazda samochodem o tak dużej pojemności, z automatyczną skrzynią biegów i tylnym napędem wydaje się jeszcze bardziej absurdalna, no chyba, że ktoś jest „zawodowym” drifterem lub kamikadze.
Pewnego dnia dałem sobie jednak szansę, aby zmienić swoje poglądy i być może pokochać „muscle cary”. Gdy pojawiła się okazja przetestowania amerykańskiej ikony motoryzacji – Forda Mustanga – bez wahania podjąłem się tego wyzwania. Lepiej być nie mogło, bo otrzymałem samochód z topowym silnikiem 5.0 V8 (w wersji poliftowej) dysponującym mocą 450 KM, napędem na tył i automatyczną 10-stopniową skrzynią biegów! Tak, 10-biegową!
Mustang już na dzień dobry nie miał ze mną łatwego startu, bo przesiadłem się do niego z Audi RS5. Początkowo byłem załamany, niemniej jednak szybko przypomniałem sobie, że Audi RS5 kosztuje przecież 450 tysięcy złotych, a Mustang GT połowę tego i nie mogę porównywać ze sobą tych dwóch samochodów, bo będzie to zwyczajnie nieprofesjonalne. Zapomniałem więc (z wielką niechęcią) o RS5 i zacząłem integrować się z legendarnym Fordem.
Odebrałem auto i oczywiście zaczął padać deszcz. Dodaję gazu, a Mustanga mimo włączonego ESP zaczyna delikatnie stawiać bokiem. Myślę sobie, że fajnie się zaczyna, ale po chwili odkrywam tryb jazdy „Deszcz/śnieg”. Włączam go i koń zachowuje się jakby nie zjadł śniadania, ale bardzo mi to pasuje, bo nie jest już taki narowisty i daje mi szansę, żebym poznał go w tych trudniejszych warunkach pogodowych. Daliśmy sobie chwilę, pojeździliśmy po mieście, ale nadszedł wieczór, więc wjechaliśmy do „stajni” na zasłużony odpoczynek.
Następnego dnia pogoda była już bardziej życzliwa. Po dogrzaniu silnika można było spokojnie użyć magicznego przycisku MODE, ustawić tryb jazdy na „Sport+”, a wydech w tryb „Tor wyścigowy”. I co, zapytacie? No jak to co! Ogień! Autentycznie to auto jedzie z dołu jak szalone, powodując uśmiech na twarzy kierowcy, a dodatkowo wspaniale ryczy swoim 450-konnym V8. Byłem wręcz zachwycony. Niestety mam wiele uwag do automatycznej 10-biegowej skrzyni biegów, której działanie jest dla mnie nieporozumieniem. O ile w normalnym trybie pracy i przy delikatnej jeździe działa ona poprawnie, to w trybie sportowym mocno szarpie. Poza tym po co w tym samochodzie aż 10 biegów? Łopatki przy kierownicy mogłyby równie dobrze nie istnieć. Reakcja na ich naciśnięcie jest bardzo wolna. Dodatkowo w aucie drażni brak opcji „auto hold”, co skutkuje koniecznością trzymania nogi na hamulcu w trybie „Drive”, gdy stoimy w korku.
Wygląd zewnętrzny:
To moim zdaniem najmocniejszy punkt nowego „konia”. Myślę, że oprócz pierwszej generacji Forda Mustanga powstałej w 1964 roku jest to najpiękniejsza odsłona tej amerykańskiej legendy. Auto wygląda bardzo zadziornie, a jednocześnie swoimi detalami mocno nawiązuje do legendarnego już dziś pierwowzoru. W nowym Fordzie bardzo łatwo się zakochać. Jak już wspomniałem nie pałam miłością do amerykańskiej motoryzacji, ale gdy najnowszy Mustang GT pojawił się w salonach sprzedaży, to od razu zrobił na mnie niesamowite wrażenie – bez względu na kolor, bo w każdym wygląda dobrze. Nie powinien więc dziwić nikogo fakt, że jest on dziś tak często wybierany przez Klientów. Cena ceną (najtańsze V8 na rynku – około 200 tysięcy złotych!), ale to auto jest po prostu piękne i myślę, że właśnie wygląd zewnętrzny to główny powód zakupu nowego Mustanga.
Wnętrze:
We wnętrzu jest bardzo poprawnie. Możemy tutaj doszukać się kilku nawiązań stylistycznych do pierwszej odsłony Mustanga z 1964 roku (np. 2 charakterystyczne wybrzuszenia na desce rozdzielczej), logo „konia” na kierownicy czy mocno wystający do góry drążek zmiany biegów.
Fotele RECARO, w które został wyposażony testowany przeze mnie egzemplarz są bardzo wygodne i świetnie trzymają w zakrętach. Obsługa komputera pokładowego i konsoli środkowej wymaga przyzwyczajenia, ale nie jest bardzo problematyczna. Sprawę ułatwia w pełni polskojęzyczne menu stacji multimedialnej.
Materiały użyte do wykończenia wnętrza są jakości „fordowskiej”, ale trudno tu oczekiwać najwyższego gatunku skór czy wyłącznie miękkich plastików, biorąc pod uwagę cenę samochodu. Niestety, ekoskóra na fotelach po przebiegu kilkunastu tysięcy kilometrów nie wygląda już najlepiej, a krzywe przeszycia na tapicerkach drzwiowych sprawiają wrażenie, jakby obszywał je tapicer po kilku głębszych.
Pytanie tylko, czy aby na pewno w Mustangu najważniejsza jest jakość wykonania wnętrza, czy fun jaki niesie użytkowanie tego samochodu. Myślę, że na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy indywidualnie.
Jeśli chodzi o ilość miejsca z tyłu, to zdecydowanie go brak: jest bardzo mało miejsca na nogi i jeszcze mniej na głowę. Bagażnik jest dość pojemny, choć wykładzina i obicia boczków wyglądają jak z najtańszej wykładziny z marketu budowlanego. Warto zakupić od razu matę ochronną, aby utrzymać bagażnik w czystości, bo odkurzanie tak słabej jakościowo wykładziny po pewnym czasie może okazać się problematyczne.
Lans na mieście:
Poziom lansu na mieście jest bardzo wysoki. Mustang GT V8 to absolutny „styl milion”! Przełączenie wydechu w tryb sportowy lub torowy, ryk silnika V8 i spojrzenia przechodniów murowane. Gdy sprawny driver dołoży do tego mocniejsze dodanie gazu i zarzuci delikatnie tyłem to poziom lansu będzie najwyższy! Przestrzegam jednak przez agresywną jazdą tych mniej doświadczonych kierowców – tysiące filmów na YouTube pod tytułem „Mustang fail” nie bierze się znikąd. Ten samochód nie jest łatwy w prowadzeniu i trzeba go najpierw dobrze wyczuć.
Spalanie:
Kupując Forda Mustanga GT nie możemy kierować się oszczędnością, bo gdyby tak było to… po prostu byśmy go nie kupili. Spalanie w mieście wynosi około 19-20 litrów/100 km. V8 musi być paliwożerne, a mając pod nogą 450 koni mechanicznych nie oszukujmy sami siebie, że nie będziemy ich wykorzystywać. Szukasz oszczędności? Focus w dieselku już na Ciebie czeka!
Ocena ogólna:
Ford Mustang GT to świetne auto… do jazdy na wprost po amerykańskich „hajłejach” i naszych autostradach. Mimo, że pięknie brzmi i świetnie przyspiesza to w moim odczuciu nie nadaje się do szybkiej jazdy po mieście. Manewrowanie nim między samochodami nie sprawiło mi żadnej większej przyjemności. W zakrętach miałem wrażenie, że zaraz skończę w rowie. Auto przechyla się na lewo i prawo, a tył sprawia wrażenie wiecznie uciekającego. O ile jest to fajne w niektórych momentach, to co za dużo, to niezdrowo. Gdy do tego dołożymy automatyczną skrzynię biegów, która nie pracuje zbyt kulturalnie to mamy obraz tej „amerykańskiej” technologii. Każdy kto liczy na to, że skrzynia w Mustangu będzie zmieniać biegi tak płynnie, jak popularne niemieckie DSG, to niestety mocno się rozczaruje.
Gdybym stanął przed wyborem kupna Forda Mustanga GT jako auta “daily”, to raczej nie zdecydowałbym się na niego. Potraktowałbym go natomiast jako idealną zabawkę na weekend, żeby nie denerwować się jego niedociągnięciami podczas jazdy na codzień.
Wracając do początku mojego artykułu… czy przekonałem się do amerykańskiej motoryzacji? Niestety jeszcze nie, ale może przy kolejnej, bardziej dopracowanej technicznie odsłonie Mustanga w końcu się to uda!
Podziękowania:
Dziękuję VORDON CARS za użyczenie samochodu do testów. Zapraszam do wynajmu tego egzemplarza, abyś sam poczuł klimat legendarnej amerykańskiej motoryzacji!